„Na Zdrowie” na „Zdrowiu”, czyli marzenia po łódzku - historie klientów

Rozmawiamy z właścicielem restauracji „Na Zdrowie” Eugeniuszem Ozdobą.
Zawsze, nie ukrywam, miałem ochotę zadać restauratorowi pytanie: dlaczego akurat ten biznes? Nie jest prosty - smak jedzenia to rzecz indywidualna, klienci mają różne gusta. Prowadzenie restauracji to wyzwanie dla ludzi odważnych, z pasją i marzeniami … 
– Może powiem inaczej – dla ludzi, którzy nie boją się zmian. Przez 20 lat w serwisie RTV zajmowałem się naprawą wszystkiego co gra, a co raczej grać powinno. Pracowałem w Łodzi, później, kiedy budowano Azoty, przeniosłem się do Włocławka. Ale przyszedł czas na zmianę zawodu. Po operacji kręgosłupa nie uniósłbym telewizora marki Rubin.(śmiech). Rozmyślałem – co zrobić i w jakim kierunku pójść. Tak się składa, że żona skończyła gastronomię, i trochę za jej poszeptem, założyłem cukiernię. Oczywiście sam nie piekłem ciast, ale miałem nad tym nadzór. Interes szedł, aż do czasu wielkiej inflacji, która wybuchła tuż po zmianie systemu w latach 90. ubiegłego wieku. 

Pieniądze ze sprzedaży okazywały się następnego dnia niewiele warte… 
– Dokładnie. Nie mogliśmy za nie praktycznie nic kupić. Wtedy zrezygnowałem z prowadzenia cukierni. Założyłem aptekę, zacząłem pracować w budownictwie i w handlu. Zaopatrywałem w towar nawet Telimenę, ale kluczowe okazało się zupełnie inne wydarzenie. 

Jakie? 
– Mieszkam w okolicy ul. Krakowskiej w Łodzi od ponad 40 lat. I szczerze przyznam, że marzyłem, aby przekształcić te siermiężne budy i chaszcze, które pamiętałem jeszcze z lat 70. ubiegłego wieku, w ładną okolicę. Z drugiej strony, myślałem – „Zdrowie” powinno być miejscem spotkań przy obiedzie, czy przy kawie. Tak naprawdę do wybudowania restauracji zainspirowały mnie wizyty w Niemczech. 

W Niemczech? 
– Tak, ale zaraz o tym opowiem. Moim zdaniem restauracja to miejsce, gdzie można spędzić czas we dwoje, z rodziną, z przyjaciółmi, na imprezach okolicznościowych. Tak się składa, że akurat nasza rodzinna restauracja idealnie spełnia tę funkcję. Po pierwsze mieścimy się w parku, obok ZOO i Ogrodu Botanicznego, po drugie jesteśmy blisko dwóch wielkich osiedli Retkini i Teofilowa. Restauracja jest dobrze skomunikowana - śmiejemy się, że z jednego okna widzimy przystanek autobusowy, z drugiego tramwajowy. Mogę dziś powiedzieć, że wstrzeliliśmy się w gusta klienta. Dobre jedzenie, zieleń, sam teren restauracji jest ogrodzony, dzieci bezpiecznie mogą się bawić; kiedy robi się ciepło, wystawiamy stoliki i parasole na zewnątrz – czyli właściwie goście jedzą i piją kawę w otoczeniu parku. Proszę sobie wyobrazić, że mimo pandemii, mamy już rezerwacje na 2022 r. 

Z punktu widzenia biznesowego lokalizacyjny majstersztyk. Z punktu widzenia klienta, miłe miejsce, by smacznie zjeść i spędzić czas. Ale wrócę do inspiracji Niemcami.  
– Co do Niemiec… Miałem w Braunschweigu znajomych, do których jeździłem. W mieście była restauracja. I co tam zobaczyłem? Otóż w weekend, właściwie już od piątkowego popołudnia, przez sobotę i niedzielę, schodziły się do niej całe rodziny. Właściwie życie towarzyskie tych ludzi koncertowało się wokół restauracji. Panie, jeśli sobie życzyły, miały osobne miejsca na spotkania przy kawie, a panowie przy piwie i czymś mocniejszym. Wszyscy świetnie się bawili spędzając czas razem. Zamarzyłem o takim miejscu. I mam nadzieję, że ten klimat udało się przenieść Na Zdrowie. 

A pokój do brydża znajdzie się u Państwa? 
– Absolutnie tak! 

Proszę powiedzieć, kiedy powstała restauracja „Na Zdrowie”? 
– Teren kupiłem w 2013 r. Natomiast sama budowa restauracji, która nie rozpoczęła się od razu, trwała około roku. To dzieło mojego syna, który bardzo zaangażował się w jej powstanie. Koordynował firmy na placu budowy i zrobił to wspaniale. Z samą restauracją wystartowaliśmy w 2017r. 
 
Jesteście Państwo firmą rodzinną? 
– Tak. Firma to ja, moja żona oraz syn z małżonką. Obecnie, a czasy nie są najłatwiejsze dla branży, pomagamy sobie wzajemnie w prowadzeniu restauracji. 
 
Jakie potrawy serwujecie? 
– Z założenia miała być i jest głównie kuchnia polska tradycyjna z elementami nowoczesnym. Kładziemy nacisk na wysoką jakość kupowanych produktów co jest dostrzegane przez naszych Gości. Zaopatrujemy się w niektóre produkty bezpośrednio od rolników, staramy się, żeby wszystko było krajowe i co najważniejsze zdrowe. Żadnej chemii. Nie mamy jedzenia przetworzonego, wszystko robimy sami. 

Nie można nie spytać Pana o pandemię i jak ona wpłynęła na Pana biznes. 
–Pandemia i obostrzenia zmieniła praktycznie wszystko. Musieliśmy zamknąć lokal dla gości, uruchomiliśmy, co prawda jedzenie na wynos, ale to nie pokrywało naszych wydatków. Zobowiązania mocno nas obciążały. Przy normalnym funkcjonowaniu radziliśmy sobie z nimi, przy zawirowaniach zrobił się problem. Bardzo, ale to bardzo pomogła nam pożyczka płynnościowa, którą zainicjował Grzegorz Schreiber, Marszałek Województwa Łódzkiego. Pieniądze trafiły do nas za pośrednictwem Łódzkiej Agencji Rozwoju Regionalnego. 

Jak wyglądał sam proces pozyskania środków? 
– Przyznam, że kontaktami z ŁARR-em byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, przede wszystkim przychylnością i profesjonalizmem pracowników. Na każdym kroku nie byliśmy zostawieni sami sobie. Mieliśmy bardzo dużą łatwość w dostępie do informacji i pomoc w wypełnieniu dokumentów. 
 
W jakim stopniu pomogła Państwu pożyczka? 
– Otrzymaliśmy ją w trudnym dla nas okresie, trzeba pamiętać, że branża gastronomiczna musiała zamknąć podwoje przed gośćmi dość szybko. A tymczasem rachunki spływały. Pożyczka płynnościowa pomogła nam utrzymać się. Choć nie było łatwo. Trzeba pamiętać, że mimo, że uruchomiliśmy sprzedaż na wynos, to przychody z niej nie pokrywają naszych kosztów. Nasz lokal jest duży i skierowany dla gościa, który chce zjeść pyszny obiad, mile spędzić czas z rodziną czy ze znajomymi oraz zorganizować wesele, komunię, przyjęcie. Jedzeniem „na wynos” tego nie da się zastąpić. 

Na koniec, Pana ulubiona potrwa restauracji „Na Zdrowie”? 
– Pieczona kaczka z kluskami śląskimi, jabłkami w sosie żurawinowym. Ale polecam posmakować każdego naszego dania! (śmiech)